Rok 2026 przyniesie największą od ćwierć wieku rewolucję w branży transportowej. Jedną z kluczowych zmian, o której dyskusje wśród przewoźników nie cichną, są obowiązkowe tachografy dla pojazdów o dopuszczalnej masie całkowitej do 3,5 tony, czyli w praktyce busów. Firmy posiadające w swoich flotach lekkie pojazdy mają niespełna rok na przygotowanie się do zmian. Bez wątpienia będzie to wyzwanie, bo sama instalacja tachografów jest jedną z wielu czynności, które trzeba podjąć. 

Tachografy w busach od 1 lipca 2026 roku – skąd taki pomysł?

Nadchodzące zmiany wprowadzone zostaną na podstawie Pakietu Mobilności. To zbiór regulacji dotyczących transportu drogowego, realizowanego na terenie Unii Europejskiej. Chociaż Pakiet Mobilności, sam w sobie, nie stanowi źródła powszechnie obowiązującego prawa, to wpływa na przepisy unijne i poszczególnych krajów członkowskich. Regulacje Pakietu Mobilności skupiają się na trzech głównych obszarach. Jednym z nich są tachografy, czas jazdy kierowców i odpoczynki. Wdrażanie zmian rozpoczęło się już w sierpniu 2020 roku. W lipcu 2026 nastąpi ostatni z planowanych etapów. Zmiany obejmą lekkie pojazdy użytkowe o DMC 2,5-3,5 tony. Oznacza to, że przepisy dotyczące czasu jazdy i odpoczynku kierowców pojazdów w transporcie międzynarodowym obejmą busy. Przewoźnicy będą musieli wyposażyć je w tachografy. 

Co tachografy w busach oznaczają dla przewoźników?

Z jednej strony nadchodzące zmiany mają na celu poprawę warunków pracy kierowców zawodowych. Do tej pory czas jazdy, przerwy i odpoczynki kierowców busów nie były weryfikowane, więc w praktyce dochodziło do nadużyć. Kierowcy jeździli bez przerw zbyt długo. Z drugiej zaś strony, rewolucja oznacza horrendalny wzrost kosztów dla firm transportowych. Szacuje się, że po zmianach każdy kierowca wykonujący trasy międzynarodowe będzie kosztować pracodawcę nawet kilka tysięcy złotych więcej. Bo montaż nowej generacji tachografów w busach to zaledwie jedna z kilku kosztownych czynności, których muszą dokonać przewoźnicy.

Tachograf w busie to kosztowny problem

Pierwsza przeszkoda na drodze do spełnienia wymogów 2026 pojawia się już na etapie zakupu i instalacji tachografu. Po pierwsze, montowane tachografy muszą spełniać wymogi rozporządzenia, posiadać ważne certyfikaty i być odpowiednio skalibrowane. Obowiązującym modelem jest inteligentny tachograf drugiej generacji G2V2. Jedno takie urządzenie kosztuje średnio 15-20 tys. zł, a przewoźnicy obawiają się, że w przyszłym roku ceny mogą wzrosnąć. Po drugie, nie wszystkie busy są dostosowane do montażu tych urządzeń.

Drugim – istotniejszym w ocenie przewoźników problemem, jest konieczność wyrobienia kart kierowców i przedsiębiorstwa. Firma musi złożyć wnioski o karty dla wszystkich kierowców busów oraz o kartę przedsiębiorstwa, która jest niezbędna do pobierania danych z tachografów. Co więcej, kierowców trzeba przeszkolić, m.in. z obsługi tachografu, czasu pracy i odpoczynku czy procedur przeprowadzania kontroli drogowych. Przeszkolenia wymaga też personel biurowy, odpowiedzialny za zarządzanie danymi z tachografów i respektowanie przepisów. A szkolenia są oczywiście kolejnym dużym kosztem pracodawcy…

To nie koniec. Firma musi jeszcze zakupić i wdrożyć oprogramowanie do zarządzania danymi z tachografów. Alternatywnie może zdecydować się na outsourcing takich usług. W obu przypadkach to istotne obciążenie dla firmowego budżetu, szczególnie gdy mowa o mikro- i małych przedsiębiorstwach, które przeważają na rynku busów. Dodatkowo powstaje obowiązek stworzenia wewnętrznych procedur, dotyczących pobierania danych z tachografów i kart kierowców. 

Ponadto wdrożenie wchodzących w życie przepisów wiąże się z koniecznością dostosowania organizacji pracy. Trzeba na nowo nauczyć się planowania, kontrolowania i rozliczania czasu pracy kierowców, bacznie pilnując wszelkich nadgodzin, dyżurów, diet itp. Za niedopełnienie obowiązków odpowiedzialność ponosi przewoźnik, a kary są ogromne. 

Powrót do bazy co 8 tygodni nawet bez ładunku

Za jedną z najbardziej kontrowersyjnych zmian przewoźnicy uważają obowiązek powrotu kierowcy do bazy co 8 tygodni nawet przy pustym pojeździe. Oznacza to niepotrzebną emisję CO2 oraz dodatkowe kilometry i czas pracy, a co za tym idzie – ogromne straty dla firmy transportowej. 

Przyszłość transportu ekspresowego pod znakiem zapytania

Rynek busów nie kryje obaw o swoją przyszłość. Przewoźnicy zmuszeni są do oceny rentowności dotychczas realizowanych tras. Biorąc pod uwagę ograniczony czas jazdy i narzucony czas odpoczynku kierowców, a także wysokie kary grożące za nieprzestrzeganie przepisów, może się okazać, że dochodowy latami biznes od lipca 2026 przestanie się opłacać. Najbardziej zagrożone są mikro- i małe firmy transportowe, które dotąd konkurowały ceną, ponieważ rewolucyjne zmiany wymuszą na nich podniesienie stawek, co z kolei wiąże się z ryzykiem utraty kluczowych klientów. Dla części z nich zlecanie transportu busami przestanie być opłacalne. Aby zapewnić płynność, firmy TSL z większymi budżetami już teraz rozbudowują floty o samochody ciężarowe i planują otwarcie oddziałów w obsługiwanych krajach. Mniejszych przedsiębiorstw zwyczajnie nie stać na takie inwestycje, szczególnie że wiele z nich opiera działalność na leasingowanych busach. 

Nie tylko dalekobieżny rynek busów może ulec zmniejszeniu. Zagrożony jest również ekspresowy transport lokalny. Państwa unijne zyskają bowiem możliwość wprowadzenia analogicznych przepisów na terenie kraju. Polska nie planuje objąć zmianami transportu lokalnego. Na razie…

Każda firma realizująca międzynarodowy transport pojazdami użytkowymi o DMC powyżej 2,5 tony, która chce po lipcu 2026 roku utrzymać się na rynku, musi być przygotowana na gigantyczne inwestycje. W przypadku flot liczących powyżej 100 busów, wydatki mogą sięgnąć nawet 2-3 mln zł. Na dostosowanie się do zmian przewoźnicy mają niespełna rok – do 1 lipca 2026 roku. Czy zdążą? Większe firmy transportowe są spokojne, bo mają fundusze i flotę ciężarówek w zanadrzu. Co jednak z tymi małymi, bazującymi głównie na busach w leasingu? Czas pokaże.